Posiadasz już konto?

Zaloguj

Darmowe Sprawdzenie VIN

Weryfikujemy Historię Wypadkową Pojazdów

Newsy

Elektryczne samochody w ślepej uliczce? 
2010-09-20
Elektryczne samochody w ślepe

Jeśli międzynarodowe salony samochodowe są ilustracją trendów w branży, to już powinniśmy jeździć ekologicznymi autami. Nie ma bowiem wielkiego motoryzacyjnego show bez kolejnych modeli aut napędzanych - w mniejszym lub większym stopniu – czystą energią. Problem w tym, że tych samochodów nie ma na rynku a – zdaniem niektórych analityków – może nie być ich w przewidywalnej przyszłości.


Nie jest to problem polskiego ubóstwa. W ostatnim dniu zeszłego roku Mike Rutherford, czyli Mr Money z brytyjskiego „The Daily Telegraph”, zajmujący się doradzaniem przy kupnie samochodów, podkreślał, że sektor powszechnie dostępnych aut elektrycznych po prostu nie istnieje! Rozstrzygają o tym potwornie drogie akumulatory, dzięki którym auto jest dwa - trzy razy droższe niż napędzane za pomocą benzyny lub oleju. Oszczędności na tankowaniu, nie zrównoważą kosztów pierwszego zakupu... Na domiar złego, nie wiadomo jak długowieczne są baterie oraz za jaką cenę można będzie odsprzedać to auto na rynku wtórnym.

Nawet najnowszy Nissan Leaf, który ma pojawić się na brytyjskim rynku w lutym, nie przekonał Rutherforda do zakupu. 21 maja przyznał na łamach swojej gazety, że to jedna z najlepszych maszyn w swoim gatunku, jednak… kupno tego auta kompletnie nie ma sensu od strony finansowej! 28.350 funtów jako orientacyjna cena jest bardzo wysoka jak na taki model samochodu. Zakup w salonie może być na razie mniej przykry, bo rząd brytyjski obiecał dofinansowanie w wysokości 5.000 funtów, ale ta bonifikata będzie obowiązywała tylko jakiś czas, zaś za około 30.000 funtów można kupić wiele modeli z wyższej półki niż Nissan Leaf – różne audi, BMW, mercedesy itd. Na domiar złego, co z naprawami i podzespołami –a szczególnie z ich ceną – kiedy skończy się gwarancja na samochód? Tak czy inaczej, zakup modelu Leaf jest dla Mr Moneya hazardem…

W salonowca na salonach?
Problemem, którego w salonowych dyskusjach na ogół się nie stawia, jest pytanie: po co nam elektryczne samochody? Każda dziedzina ma swoją własną logikę rozwoju, a nowe tendencje w konstrukcjach są albo odpowiedzią na nowe możliwości albo na nowe zagrożenia. Nie bardzo jednak widać, co grozi branży samochodowej albo jakie ekstra szanse dają jej ekologiczne auta, by rozwijać te projekty. To czynniki obce motoryzacji wyznaczają trendy w branży. Ściśle biorąc, histeria wokół globalnego ocieplenia, powodowanego ponoć przez dwutlenek węgla i inne gazy cieplarniane wytwarzane przez człowieka, napędza poszukiwania ekologicznego samochodu. Niewielu przekonuje argument, że epoka lodowcowa przyszła bez pomocy człowieka, i bez jego gazów cieplarnianych odeszła… Pewne opinie powtórzono już tyle razy, że nie wypada pytać, czy mają sens.

Najlepiej ujęto to w publikowanym w pod koniec października zeszłego roku raporcie Międzynarodowej Agencji Energii (IAE) zatytułowanym „Transport, Energy and CO2:moving Toward Sustainability”. IAE podaje, że transport jest winny około jednej czwartej emisji dwutlenku węgla do atmosfery, a do 2050 roku liczba posiadaczy samochodów wzrośnie trzykrotnie, ruch samochodów ciężarowych ulegnie podwojeniu a transport lotniczy będzie czterokrotnie większy niż obecnie. Dlatego, zdaniem IAE, konieczne jest wprowadzenia rozwiązań, które by o połowę ograniczyły emisję dwutlenku węgla przez samochody.

Branża przyjęła ten sposób myślenia, bo trzeba by było wydać masę pieniędzy na kampanie reklamowe idące pod prąd mody światowych mediów. Na to w tej chwili koncerny samochodowe nie mają środków. Jeżeli zatem politycy pod ekologicznymi hasłami wyłożą rządowe pieniądze na niewiele wnoszące badania, czemu ich nie zrobić? Wiadomo, jakie wyniki chętnie opublikują media i zyskają wszyscy za zieloną wrażliwość: jedni sympatię klientów, drudzy wyborców. A kto się zorientuje, czy projekt wejdzie do produkcji, czy nie…

Podczas zeszłorocznego Geneva Motor Show oenzetowska agenda UN Environment Programme (UNEP), IAE oraz International Transport Forum (ITF) oraz FIA Foundation uroczyście poinformowały, że podejmą wysiłki na rzecz ograniczenia dwutlenku węgla i gazów cieplarnianych przez samochody. Przedsięwzięcie to nazwano „50by50”, czyli Global Fuel Economy Initiative (GFEI).

Z tego powodu firmy mają wyłożyć na badania pieniądze a rządy ograniczyć podatki na opracowanie i zastosowanie nowych technologii. Innymi słowy, klient zapłaci i jako nabywca samochodu, i jako podatnik. Podstawą zaleceń IAE oraz GFEI są bowiem opracowania oenzetowskiego Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC), organizacji którą oskarżono o świadome fałszowanie wyników badań na temat wpływu dwutlenku węgla na powstanie efektu cieplarnianego. Afera na międzynarodowym forum zyskała określenie Climategate, a po polsku po prostu klimatyczny przekręt…

Świetlane perspektywy dla ekologicznych samochodów widział także Deutsche Bank. W swoim raporcie „The Peak of Oil Market”, opublikowanym także w październiku zeszłego roku, przekonywał, że udział samochodów o napędzie elektrycznym i hybrydowym osiągnie w USA i Chinach jedna czwartą rynku w 2020 roku oraz 35 procent pięć lat później.

Eksperci Deutsche Banku byli przekonani, że przejście od wózków golfowych, które są jedynymi na świecie pojazdami elektrycznymi sprzedawanymi w setkach tysięcy egzemplarzy, do opanowania rynku „normalnych aut” nastąpi między innymi w wyniku wypuszczeniu na rynek baterii umożliwiających przejechanie co najmniej 250 mil (400 kilometrów) bez ładowania oraz rządowej pomocy dla branży motoryzacyjnej, która zostanie przeznaczona właśnie na rozwój napędów ekologicznych. Dzięki temu ostatecznie udałoby się – zdaniem analityków Deutsche Banku – pokonać światowy deficyt ropy naftowej i utrzymać jej ceny na w miarę niskim poziomie.

Problem jednak w tym, że o dramatycznie kończących się zapasach paliw kopalnych, w tym ropy naftowej, przekonywali już kilkadziesiąt lat temu czołowi czarnowidze niby-eksperci z Klubu Rzymskiego. Według ich raportu „Granice wzrostu” z 1972 roku, ropa naftowa powinna się nam skończyć już w 1990 roku, a absolutnie najpóźniej w 2020… Nic nie wskazuje, aby te prognozy się sprawdziły, a nowe złoża gwarantują nam wcale niezłą przyszłość. Tym bardziej, że właśnie rozpoczyna się kolejny wyścig po nowe zasoby paliw kopalnych. Uzyskamy je dzięki wielkiemu przekleństwu naszych czasów, czyli… globalnemu ociepleniu. Wzrost temperatury w Arktyce sprawił, że dostępne stają się kolejne złoża…

Chyba zostaniemy przy tankowaniu
Niespecjalnie optymistycznie na przyszłość ekologicznych samochodów patrzą eksperci Lux Research Inc. Jeżeli cena ropy nie poszybuje gwałtownie w górę, to auta elektryczne nie mają ekonomicznej racji bytu. Z ich opracowania „Unplugging the Hyde Around Electric Vehicles” wynika, cena baryłkę ropy musiałaby być trzykrotnie wyższa niż dzisiaj by zrównoważyć cenę akumulatorów.

Analitycy Lux Research Inc. rozważali różne możliwości: auta całkowicie elektryczne (EV) oraz hybrydowe w trzech sytuacjach: ropa po 70 dolarów za baryłkę, 140 i 200 dolarów. Przy najdroższym wariancie wyszło im, że „lekkie” auta hybrydowe (zdolne przejechać 10 mil – 16 km - na jednym ładowaniu) mogą się liczyć na sprzedaz około 3 milionów egzemplarzy rocznie do 2020 roku. Jeśli jednak ropa będzie kosztować tylko 140 dolarów za baryłkę, sprzeda się w tym okresie tylko około pół miliona rocznie. Przy samochodach napędzanych tylko elektrycznie oraz „ciężkich” hybrydach takich, jak Chevy Volt ropa musi kosztować 200 dolarów by sprzedano ich pół miliona w skali roku.
 
Główną przeszkodą na drodze do sukcesu elektrycznych aut jest cena akumulatorów. Komplet litowo-jonowych baterii to wydatek rzędu 720 dolarów za kilowatogodzinę w przypadku samych ogniw oraz około 900 dolarów za kilowatogodzin, jeśli dodamy system chłodzenia. To znaczy, że obecnie akumulatory dające 60 kilowatogodzin kosztują około 54.000 dolarów. Do 2020 roku dane te mogą spaść do 420, 470 i 25.000 dolarów, czyli wciąż bardzo, bardzo dużo…

Zagłodzić biednych na zielono
Samochody mniej czy bardziej elektryczne nie są jedynym ekologicznym rozwiązaniem dla motoryzacji. Istnieją biopaliwa, również zalecane przez obrońców środowiska. W ich wypadku jednak nawet zwolennicy zalecają ostrożność. Animatorzy inicjatywy „50by50” przyznają, że należy uważać jeśli chodzi o wykorzystanie roślin do produkcji paliw i w konsekwencji ochrony środowiska. Pamiętają jak kilka lat temu wymuszenie na rządzie Stanów Zjednoczonych dopłat do tworzenia biopaliw doprowadziło do zamieszek w Meksyku. Okazało się, że rządowe subwencje były tak duże, że farmerom lepiej opłacało się sprzedawać kukurydzę na produkcję napędowego etanolu niż chłopom jako produkt żywnościowy! W efekcie bogaci byli przekonani, że walczą z globalnym ociepleniem, a biednych nie było stać na kukurydziane placki…



Źródło: Krzysztof Pasikowski

Zaloguj się aby skomentować

Ostatnie Komentarze

  • Brak postów do publikacji.