|
Relacja znajomego po powrocie z RMF Marocco Challenge 2010
Obiecałem że podzielę się wrażeniami wyjazdu do Maroka jak i udziału w rajdzie RMF Marocco Challenge 2010. Aby lepiej zobrazować klimaty na wstępie wklejam link do zdjęć mojego autorstwa: picasaweb.google.pl/11312111890477784836...1sRgCPzv-sL2j8SSjQE# Maroko: Wjazd do Maroka dla Europejczyka wbrew pozorom nie jest taki prosty. Gdy przypływamy do portu wychodzimy na brzeg jeszcze Hiszpański, granica jest dopiero kawałek dalej. Dojazd do niej jest dość utrudniony ze względu na sporą kolejkę lokalnych tubylców, pieszych (głównie mrówek) oraz dużą ilość policji. Aby ja przekroczyć trzeba udać się po wizę, zdać szczegółową relację po co przyjechaliśmy, na jak długo, gdzie pracujemy, na jakim stanowisku... to wszystko należy również wypełnić na kartce którą trzeba wcześniej pobrać w odpowiedniej budce. Gdy chcemy przejechać samochodem trzeba wypełnić dodatkowy kwitek (i za chować go - bez niego auto nie wyjedzie). Wszystko to nie jest takie proste gdyż celnicy nie za bardzo potrafią gadać po angielsku. Główne drogi Maroka nie są takie złe, w większych miastach lokalni nawet zatrzymują się na czerwonych światłach sygnalizacji świetlnej i używają (w większości) świateł w nocy. To że skręca się z dowolnego pasa w dowolnym kierunku, to że się na wszystko i wszystkich trąbi, to że pierwszeństwo ma większy (choć zgodnie z przepisami mają Ci do wjeżdżają na rondo) jak i takie rzeczy że auto 5 osobowe jest 8 osobowym pojazdem to zupełna norma do której po prostu trzeba się przyzwyczaić, choć na początku trochę szokuje. Gorzej robi się gdy wyjdziemy poza główne miasto czy drogę łączącą główne miasta. Wtedy na ogół jedziemy drogą jednopasmową na której ruch odbywa się w obu kierunkach - po prostu gdy się kogoś mija trzeba zjechać na bok lub prawymi kołami jechać poboczem. Poza głównymi miastami gdzie można spotkać nawet nowe fury panują lata 60 do 80. Królem dróg jest Jeta pierwszej generacji, Citroen 4, 9, Mercedes Słoik oraz beczka, oraz dostawczy Mercedes Kaczka która z resztą na ogół jest zapakowany na 2 piętra powyżej swojego dachu Dość częstym środkiem lokomocji jest osiołek czy to z zaprzęgiem czy bez. Jeśli nikogo nie wiezie przeważnie ma na sobie tyle gratów że żaden z nas nie zmieścił by tego do Tranzita. Hotele (zwiedziłem 3) na pierwszy rzut oka wyglądają nieźle. Wszystkie są budowane w kształcie rogala z dużym przednim wejściem z pokojami po bokach. Na środku mamy ładnie (jak na tamtejsze klimaty) płytki, palmy, basen etc. Czar pryska gdy wejdziemy do pokoju. W jednym który miałem w kiblu mrówki robiły sobie kopiec a sufit był z bambusa Żeby było lepiej łóżka były konstrukcją betonową z materacem na sobie, na ścianach obowiązkowo gustowny dywanik natomiast olsdkulowa komoda co wieczór była stojakiem dla nowego kadzidełka. Obsługa hotelowa na ogół coś tam potrafi po angielsku, przynajmniej jeden z nich. Ale równie dobrze można do nich gadać po polsku - tyle samo się załatwi. Sposób podawania żarcia jest co najmniej denerwujący. Po prostu go nie dostaniecie puki wszyscy nie zasiądą do stołu. Akurat w moich okolicznościach czekając na kończących rajd można było sobie tak siedzieć przy stole kilka godzin. Na szczęście po 2 dniach znaleźliśmy na to patent mówiąc im że jesteśmy tu już sami, po czym dostawaliśmy jeść... kolejni którzy przychodzili mówili to samo. Zakup alkoholu jest dość trudny - prawie go nie ma, a jak już jest to mniej więcej 35 dirhamów (ochrzczone przez nas jako "brudasy") za duże piwo czyli 0.33 lub 30 brudasów za małe piwo - 0.2l. Wszystko było dajnie tyle że jeden ojro to 10 brudasów. Co nam daje 3.5ojro za 0.33l Casablanki. Nie ma za to problemów z haszem i temu podobnymi cudami natury. Tubylcy którzy nie bez powodu są nazywani brudasami są naprawdę "wyjątkowi". Starsi raczej nie wchodzą w paradę i żyją własnym życiem - chyba że prowadzą jakiś sklepik do którego się wejdzie, wtedy mamy przejebane przez 15 min, ci ludzie stawiają sobie za punkt honoru żeby coś sprzedać. Młodzi są znacznie gorsi - przedział 10-15 Gdzie tylko pojawi się biały człowiek od razu jest ich piętnastu z czego 10 coś sprzedaje - wszystko oczywiście "ten ojro, gut prajs", trzech chce żeby im dać kasę albo fajkę, a dwóch pozostałych patrzy gdzie tu coś podpierdolić. Generalnie mała masakra jednak da się do tego jakoś przywyknąć. Najgorsze natomiast są dzieciaki 5-10. Raz że jest ich tam dosłownie tysiące na każdym kroku to jeszcze są na maksa upierdliwe. Gdzie się tylko nie pojawisz leci za tobą cała chmara z tekstem "misju bombon" alub "misju cigareta". Mało tego, te małe gnojki, szczególnie w górskich wioskach rzucają kamieniami w samochody, ustawiają kamienie na drodze tak by trzeba było choć trochę wyhamować, strzelają z procy... są wszędzie. Człowiek stanie na środku pustyni gdzie nie ma nic w promieniu 30 kilometrów, nie zdąży wysiąść z auta i już stoi dziesięciu dookoła. Wspólnie z chłopakami doszliśmy do wniosku że gówniarzy w szkołach chyba na pierwszej lekcji uczą jak zatrzymać auto terenowe w czasie rajdu by dostać cukierka albo fajkę; lekcja numer 2 - jak zmaterializować się na odcinku rajdu na którym jedzie najwięcej aut Jeśli chodzi o sam klimat to wszędzie jest brudno, wszystko zakurzone, wszędzie pył, piach, syf i śmietnisko. Krajobrazy natomiast niesamowite - góry, pustynie (głównie kamieniste), wydmy, oazy, wyschnięte koryta rzek z daleka robią niesamowite wrażenie. Klimat zdecydowanie gorący oraz zimny na zmianę. Słońce wstaje punkt 6 i momentalnie jest jasno, w ciągu godziny robi się 30-35*C; przychodzi osiemnasta i w ciągu paru minut jest ciemno po czym o 20-21:00 robi się 5-10*C. W czasie mojego pobytu raz nawet padał deszcze co się normalnie ponoć nie często zdarza. Wyjazd z Maroka jest jeszcze trudniejszy niż wjazd. Po pierwsze przed wjazdem na terminal trzeba na maxa uważać na lokalnych by któryś się nie schował w bagażniku, podwoziu czy baku :d lub by nam czegoś nie podłożył. Nam na szczęście weszło tylko 2 czarnych pod lawetę z którymi dość szybko się uporaliśmy. Mieli szczęście bo celnicy potem przeszukują auta (choć mało skutecznie według mnie) i jak już kogoś znajdą to od razu w ruch idą klasyczne, amerykańskie bejzbole. Kolejne próby dostania się do europy zostały podjęte przez 3 czarnych którzy dopłynęli nago z warkami z ubraniami w zębach pod prom i próbowali wspiąć się po linach - dostali dość porządnie po plecach po czym spadli do morza - nikt się nimi dalej nie interesował. Akurat stałem na rufie promu i wszystko ładnie widziałem. Rajd. Rozpisałem się dość mocno więc tu może bardziej ogólnikowo. Sama impreza rewelacyjna. Mimo drobnych niedociągnięć to przy tej skali i tak organizację uważam za co najmniej poprawną. Przez tydzień czasu udało mi się poznać wielu naprawdę fajnych ludzi. Wyżyłem się za kółkiem oraz jako pilot land rovera discavery2 nazywanego przez nas jako landryna lub disko. Udało się nam (byłem z kumplem) przejechać 5 etapów z siedmiu i ukończyć rajd na 12 pozycji co uważam za spore osiągnięcie. Dla tych którzy myślą że to taka zabawa nie mająca nic wspólnego z prawdziwym wyczynowym rally zamieszczę na dniach film z naszej kamery wewnątrz auta. Było co najmniej 5 aut po kulankach i dachowaniach. Kilka złamanych rąk i nóg, kroplówki itd itc. Nasze auto sprawowało się bardzo dzielnie. Mimo iż w połowie drugiego etapu który miał ~400km urwał się jeden amortyzator, drugi wybuchł, urwała się łapa silnika, przerwały przewody od wspomagania udało nam dojechać do mety i to cały czas na maksymalnych obrotach. Na piątym etapie rozleciał się przedni most, co z resztą naprawiliśmy sami na pustyni z pomocą Pectusa który dał nam olej oraz załogi RMF od której pożyczyliśmy klucze. Szósty etap zakończyłem jadąc na quadzie bez jednego koła - pomagałem jego kierowcy przeciwważyć pojazd by utrzymał się na kołach i tak holowany przez Nissana Patrola po 3 godzinach w pyle i smrodzie turboklekota dojechaliśmy do celu i to nie omijając żadnego "ŁejPojnta". Sam rajd polegał na przejechaniu od startu do mety zaliczając wszystkie WayPointy które były rozsiane w różnych miejscach i różnych odległościach. Czasami było to 2km czasami 20km, czasami dół kaniony czy koryto rzeka, a czasami wierzchołek wydmy czy wielkiej skalistej góry gdzie udawało się podjechać za 30 podejściem z włączonym reduktorem na pełnej lufie. Świetna zabawa. Miałem też okazję przejechać się profesjonalnie przygotowanym Defenderem z zeszłorocznym kierowcą z dakaru. Powiem tyle - jeśli bym tego nie doświadczył na własnej skórze to bym nie uwierzył. Gość tak napierdalał tym defenderem że głowa mała. W miejscach gdzie ja na maxa swoim disko jechałem 50-60 (co już było mocno ekstremalne) gość zapierdalał setką. Niesamowite wrażenie. Jak się dowiedziałem trzeba po prostu zamknąć uszy na dźwięki dochodzące z podwozia (straszny hałas). Z gwiazd poznałem Zelta jak i Anię Dereszowską wraz z mężem, Pectusa, prezesa RMF i paru innych. Zupełnie normalni ludzie jeśli podchodzi się do nich jak do normalnego człowieka. Podsumowując. Świetna zabawa, świetna impreza, świetny rajd. Nie mogę się doczekać startu w przyszłym roku gdzie już na pewno zabiorę swój serwis, tak by auto na pewno było gotowe zawsze na czas. Dla tych którzy myślą że jest to temat tylko dla hardcorowców powiem że również można tam spokojnie pojechać ze swoją kobietą i miło spędzić czas nie ścigając się z czasem - w końcu nie trzeba być pierwszym. Ja planuje w przyszłym roku zbliżyć się do podium Wiem że tego nie czytają ale trochę komercyjnie dziękuję wszystkim sponsorom, w końcu dzięki nim impreza wyszła mnie znacznie taniej. Łącznie z kumplem wydaliśmy ~30tysi. Było warto. Niezapomniane przeżycia. |
Administrator wyłączył możliwość publicznego pisania postów.
|