Światowym Samochodem Roku 2016 została Mazda MX-5. Decyzję ogłoszono podczas targów w Nowym Jorku. Poniżej wrażenia z jazdy tym autem przedstawione przez Macieja Pertyńskiego - jednego z jurorów WCOTY.
Ten samochód ma w sobie wszystko, co fan motoryzacji w czystej formie uważa za ważne: seksowny wygląd, minimalizm w formie i treści, wspaniałe własności jezdne… Ale i ci bardziej wymagający dostają wiele. Nowa Miata jest jak baryłeczka najlepszego miodku dla Kubusia Puchatka.
Istnieje co prawda zupełnie inna firma, która podobno zajmuje się wyłącznie zapewnianiem frajdy z jazdy, ale prawda jest taka, że jeśli szukamy sublimatu radości z prowadzenia samochodu, zaraz staje nam przed oczami Mazda MX-5. Co przy tym niesłychane, dzieje się tak już od przeszło 25 lat, bo już w 1990 r. świat ujrzał pierwszy mały sportowy roadster, który był seksowny, choć nie pochodził z Włoch i znakomicie się prowadził, choć nie pochodził z Anglii. I tak zostało. Miata (to inna nazwa tego samego samochodziku) jest jedną z największych ikon światowej motoryzacji. Myślę, że można zaryzykować i porównać ją pod względem kultowości i pozycji rynkowej (w swojej niszy oczywiście) do Porsche 911.
Dziś na rynku znalazła się czwarta generacja MX-5. Wyczekiwana, wypatrywana, wreszcie jest. Zupełnie inna od poprzedniczki, a jednak wciąż taka sama. Znacząco lżejsza, a także mniejsza. Japończycy upierają się, że dzięki swej superpolityce technologicznej „SkyActiv”, mimo to auto spełnia jeszcze bardziej wyśrubowane wymagania prawne dotyczące bezpieczeństwa zderzeniowego itp. Nie wiem, sprawdzać nie chcę. To, o sprawdzeniu czego marzyłem – jak każdy kierowca, który ma emocjonalny stosunek do motoryzacji – to „jak to jeździ?” I nie da się ukryć, że oczekiwania miałem ogromne, jako że sportowe, ale lekkie, nie atletyczne, prowadzenie połączone z czystą frajdą obcowania z maszyną stworzoną do zabawy, zawsze było największym atutem tego modelu.
No i nie zapominajmy o haśle, pod którym Mazda wprowadzała potencjalnych klientów w nastrój, zanim jeszcze nowa MX-5 pojawiła się choćby na salonie samochodowym: „Driving matters!”. Tak, prowadzenie auta ma znaczenie…
Ale jest coś jeszcze: dla mnie jest to autko śliczne. W zupełnie innym stylu niż poprzedni model, w którym byłem i jestem wciąż zakochany. Tamta Mazda MX-5 była niczym Joanna Jędrzejczyk, polska supermistrzyni świata w sportach walki. Drobna, kobieca, ale widać, że jest niczym ściśnięta sprężyna, lepiej jej nie zaczepiać, bo zdejmie ci głowę z karku… Ta nowa to zupełnie inna bajka. Eteryczna, delikatna, jest raczej niczym gimnastyczka lub baletnica. Owszem, widać, że trenuje, ale z pewnością nie siłowo.
Jest za to po prostu obłędnie, erotycznie seksowna! Wystarczy, że zerknie na człowieka tymi zmrużonymi oczami lamp, które więcej skrywają niż pokazują, jakby człowieka przyszpiliła wzrokiem dalekowschodnia piękność zza wachlarza… No i ta oszałamiająca „pupa”! Dobra, dość tego, bo się sam nakręcam… W każdym razie, choć byłbym zapewne w stanie wymyślić jakiś włoski roadster o większym ładunku seksapilu, z pewnością byłaby to zamierzchła historia. A nowa Miata jest tu i teraz.
I zaraz gdzieś z tyłu głowy odzywają się słowa piosenki Outkastu „N2U” – „Don’t want no girlfriend, just wanna get N2U (into you)”.
No to co? Czas wejść…
Jest ciasna. Nie, nie usiłuję teraz ciągnąć podtekstów, to po prostu prawda. Kabina jest klaustrofobicznie mała i ciasna – zgodnie z najlepszymi tradycjami modelu, nie nadaje się dla Marcina Prokopa (raz go chciałem wykorzystać w charakterze odnośnika, wzorca, właśnie w poprzedniej MX-5, ale wyszła z tego tylko kupa śmiechu, bo siedział między własnymi kolanami i patrzył na drogę ponad górną ramą szyby, więc nawet nie zaryzykowaliśmy jazdy) – ani w ogóle nawet kogokolwiek o wzroście powyżej 190 cm. Przy swoich 176 cm czułem się tu optymalnie na wysokość, za to moja… eee… zaokrąglona nieco od dobrobytu kibić niespecjalnie chciała się pogodzić z kubełkiem fotela. Kiedy jednak się wreszcie wymościłem, wszystko było niemal idealnie. Niemal, bo mała i cudownie chwytna kierownica jest regulowana tylko na wysokość, a ja lubię większe możliwości regulacji.
Kokpit, pedały, dźwignia zmiany biegów – wszystko jest doskonale ergonomiczne, optymalnie ustawione wobec siebie nawzajem. Wsiadasz, jedziesz. Super!
Jeździłem obydwoma wariantami silnikowymi – 1.5/131 KM i 2.0/160 KM. Różnice są oczywiste, ten większy jest elastyczniejszy, zrywniejszy… Za to ten mały przypomina, czym naprawdę jest jazda samochodem. Tu kierowca musi się postarać – jasne, i tak nie będzie demonem szybkości, za to może zyskać poczucie, jakiego nie dostarczy żaden inny z dostępnych dziś samochodów: że sposób i dynamika jazdy zależą chyba nawet w większym stopniu od jego umiejętności niż od kompetencji inżynierów, którzy auto stworzyli. Wiem, per saldo to masło maślane, bo to właśnie geniusz inżynierski sprawił, że teraz ja jako kierowca mogę się czuć panem i władcą. Ale chyba właśnie do tego sprowadza się filozofia nowych modeli Mazdy – „Jinba ittai” znaczy po japońsku „koń i jeździec w idealnej harmonii”. I w Miacie znajduje ona najpełniejszy desygnat.
Tym bardziej że rzeczywiście prowadzenie tego samochodziku upaja. Fenomenalnie czuły układ kierowniczy. Obłędnie precyzyjne działanie układu przełączania biegów. Genialnie wyczuwalne sprzęgło, dający wyśmienite czucie układ hamulcowy. Perfekcja. Rzeczywiście, tak można sobie wyobrazić doskonale wyszkolonego rumaka bojowego. Pamiętacie konia, którym kusił księcia Bogusława Radziwiłła pułkownik Andrzej Kmicic? Szybki jak wiatr, posłuszny wręcz myślom swego pana, reagujący na najmniejsze sygnały dotyczące zmiany kierunku lub sposobu jazdy…
Właśnie tak odbiera się prowadzenie tego samochodu.
Oczywiście, w sensie funkcjonalności jest beznadziejny. Nie ma sensu zastanawianie się nad możliwościami transportowymi (każde Porsche to niemal TIR w porównaniu z Miatą) czy „wartościami rodzinnymi”. To jest po prostu zabawka, cudowna zabawka.
Nowa Mazda MX-5 jest nieco zbyt miękka, zarówno w sensie resorowania, jak i sztywności konstrukcyjnej karoserii – nie trzeba się specjalnie wysilać, by dostrzec, jak karoseria pracuje w czasie pokonywania zakrętów. Poprzedniczka nie pozwalała sobie na takie wolty, przez co wciąż ją uważam za lepszą pod wieloma względami. I to jest nie łyżka, nie łyżeczka nawet, a kropelka dziegciu w tej baryłeczce miodu. Ale, jak wiadomo, dziennikarze motoryzacyjni mają przewrócone we łbach, więc nie bierzcie sobie tego stwierdzenia do serca. Z całego mojego wywodu zapamiętajcie lepiej ten ostatni akapit:
Nowa Mazda MX-5 jest samochodem fenomenalnym. Wymarzoną zabawką dla chłopca w dowolnym wieku. Nie dla perfekcjonisty – to na pewno nie! Ale po prostu dla miłośnika motoryzacji. A gdybyście się zastanawiali, czy jej sobie nie sprawić, pomyślcie po prostu o samochodzie. Minimum wyposażenia i ten mniejszy silnik. Frajda z jazdy w czystej postaci.